piątek, 27 lipca 2012

O zabawach różnych

Wkraczamy na nowe terytoria i eksperymentujemy z nowymi zabawami.

Zamiast gry w kolory (w której dominowały barwy takie jak: różowy, diamentowy, brylantowy, kryształowy, następnie: diademowy, koliowy, kolczykowy, wisiorkowy, pierścieniowy oraz niezwykły kolor o jakże pięknie brzmiącej nazwie: "selelelynowy") gramy w literki i wymyślamy słowa.

Zamiast rysowanek, malowanek i kolorowania pojawiło się dodawanie i odejmowanie (u starszego Potomka w granicach 100, u młodszego w granicach 20 - więcej się nie da, bo palców za mało!!!)

Niemniej jednak stare zabawy nie straciły na atrakcyjności. Tworzenie nowego świata własnymi rękami, dłońmi, a zwłaszcza paluszkami i wołanie:
- Mamo, a popatrz jak ja potrafię!!! - jest na porządku dziennym.

I tak powstało poniższe zdjęcie, które oprawiłam w elementy zestawu Blue Flower Art "Rose Tartan".

sobota, 14 kwietnia 2012

O marzeniach

Maciej postanowił grać w Toto-Lotka (czy jak to się zwie). Starannie planuje swoje wydatki tak, by mu zostało na kupon. Ochoczo wykonuje moje polecenia zarabiając kwoty groszowe, które w myśl zasady "ziarnko do ziarnka", tworzą ogromne sumy. Za każdym razem Maciej liczy na główną wygraną. Daj mu Boże, to i jego stara matka na tym skorzysta :)))

Ostatnio Maciej postanowił zaplanować wydatki bardziej dalekosiężnie. A że dziecię do literek (w przeciwieństwie do cyferek) ma silną awersję, więc podjął się próby narysowania tego, co kupi za wygraną.

I tak na ilustracji znalazł się:
Sean Mc Missoin latający,
Sean McMission strzelający
Sean McMission pływający i...

maszyna do toto-lotka, żeby Maciej mógł wysyłać kupony na kolejne losowania i nie musiał za to wszystko płacić :)))


***

A poniżej zdjęcie wakacyjnej Hanusi. Gdy patrzę na tę fotkę przypomina się mi pojedynek Syfona z Miętusem (z "Ferdydurke" Gombrowicza) Fotka w oprawie zestawu "Jardin de ma mère" Collaboration Kit by Blue Flower Art & ninigoesdigi

wtorek, 27 marca 2012

O powrotach

Powróciłam. Na jak długo? Nie wiem :) Mobilizatorką moją stała się Doti (oj ty, ty <- groźne kiwanie palcem), która skusiła mnie, jak widać skutecznie.


Skusiła mnie kilkoma zestawami. Są one ciut inne niż te, z którymi do tej pory najczęściej obcowałam. Na dziś mam zestaw "Vintage Pop Bundle" autorstwa Blue Flower Art & Joey Designs. A na zdjęciu Maciej, który ma w planach budowanie autostrad. Niech rośnie i trwa w swym postanowieniu, przyda się jego zapał. Póki co autostrady powstają w piaskownicy :)


I to by było na tyle :)

poniedziałek, 20 lutego 2012

Nie mogę patrzeć, jak się szarpiesz...

Oni - mieli po jednym dziecku. My mieliśmy dzieci dwójkę. Starsze było 1,5 roku starsze od młodszego.

Oni mieli dzieci niejadki, dzieci bezsenne, nasze - wciągały zupy brokułowe z dokładką i spały ponad 3 godziny w ciągu dnia.

Ich dzieci były młodsze od naszego starszego, więc - by nie wyjść na mamę-chwalipiętę - o postępach, umiejętnościach i sukcesach starszego mówić nie mogłam. Nasze młodsze było młodsze od ich dzieciaków, więc z cierpliwością słuchałam pytanio-stwierdzeń:
- To jeszcze nie chodzi/nie mówi/nie siusia do nocnika? Itp.

Oni mogli w dowolnym momencie wyjść na sanki, pójść do piaskownicy, pojechać na basen czy na całodniową wycieczkę, spędzić miły, długi letni wieczór przy grillu, nie martwiąc się o jedzenie dla swojego niejadka, że o miejscu na sen nie wspomnę. My wszystko musieliśmy zaplanować z uwzględnieniem prawdziwego, solidnego obiadu, drzemki południowej i nie było mowy o tym, że dzieci pójdą spać później, niż o godzinie 20.00. Gdy zbliżała się magiczna pora, młode domagały się kolacji, piżamki, przytulenia, kołysanki, zaś każda chwila rodzicielskiej zwłoki skutkowała trudnym do ukojenia zmęczeniem młodziutkiego materiału.

Wtedy to usłyszałam od jednej współczującej:
- Nie mogę patrzeć jak się szarpiesz z tymi dziećmi. Jesteś jak niewolnica kuchni, pieluch i sypialni dziecięcej. Czwarty rok z rzędu przebierasz tylko pieluchy. Ja bym tak nie mogła - tyle lat być uwiązaną do domu, do dzieci, nie móc swobodnie pojechać na wakacje, bo co zrobić z dziećmi? Współczuję ci...

Dziwne. Wcale nie czułam się jak niewolnica. Mogłam robić to, co moje jednodzieciowe koleżanki, tylko że musieliśmy inaczej wszystko organizować.


***

Tak było kiedyś. Na szczęście zegary biologiczne tykają i ci, co mieli swoje pierworodne, podjęli decyzję o posiadaniu drugorodnego. Podjęli decyzję, na którą my zdobyliśmy się, gdy nasze pierworodne miało 10 miesięcy. Dziś, gdy Ich pierworodne mają po 6 lat, wrócili do epoki kupek, zupek i drzemki w południe.

Mamy po dwójce dzieci.

Tylko teraz to my wychodzimy z domu o dowolnej porze, nie martwimy się o jedzenie, o spanie, o atrakcje dla każdego z dzieci (są przecież prawie w tym samym wieku, bawi ich to samo), do samochodu zamiast wózka i rowerka (i problemu "Jak to zmieścić?") pakujemy dwie hulajnogi i rolki z akcesoriami niezbędnymi, zdarza się nam wrócić o późnej porze... Dzieci same się karmią, myją i ubierają. Same się obsługują w toalecie.



Decyzja o tym, by mieć dwoje dzieci jedno po drugim była przemyślana i przedyskutowana bardzo dokładnie. Udało się nam. I choć wtedy przeorganizowaliśmy całe nasze życie (a któż tego nie robi, gdy na świat przychodzi dziecko?!) - dziś zbieramy tego owoce. Całkiem słodkie.

My mamy tak jak Oni - upragnioną dwójkę.

I tak sobie myślę: współczuję tym moim koleżankom, które przeżywają come back dzidzi.

Naprawdę, nie mogę patrzeć jak się szarpią...

piątek, 17 lutego 2012

O tym, co Hannie smakuje

Z okazji pewnego czwartku, zwanego powszechnie "tłustym", zabraliśmy się za robienie specjałów typowych dla tego dnia. Zabawa była przednia, zwłaszcza w tych najbardziej brudzących fragmnetach. A finałem było stwierdzenie Hanuchy, że smakują jej te "woreczki". Jakie woreczki? Takie oto:


FaWorki :)))

piątek, 10 lutego 2012

O nerwach i robalach

- Mamo, wiesz co mnie bardzo denerwuje?
- Co?
- Granie mi na nerwach!

No tak, granie na nerwach z reguły bywa denerwujące! Ja też tego nie lubię!


***


- Mamo, bo ja widziałam takiego małego robala, który był taki mały, że go nie widziałam!!!

Hm... Tak sobie myślę, że może Potomkini roztocza widziała...? :P

poniedziałek, 16 stycznia 2012

O spostrzeżeniach

Potomkini ogląda album ze zdjęciami. Trafiła na fotkę zrobioną tuż po tym, gdy wydobyto ją ze mnie.
- Mamusiu, ja tutaj płakałam?
- Tak, płakałaś.
- Dlaczego płakałam?
- Bo malutkie dzieci zawsze zaraz po urodzeniu płaczą.
- Najpierw płaczą, a później rosną, tak mamo?

Hm... Właściwie to tak. Czasem rosną, czasem płaczą, a niekiedy są tak dobrze zorganizowane, że podczas rośnięcia płaczą!!!


***


- Mamo, a dlaczego jeszcze nie jesteś na elemetyrurze?

No właśnie, zastanawiam się kiedy będę i czy dożyję :)))

To, co zrobiłam...

Wszelkie prawa do fotografii i tekstów zamieszczonych na tym blogu są własnością autora. Kopiowanie, powielanie, przetwarzanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie jest surowo zabronione.(Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych).